25 stycznia 2015

Myślami przyciągam kolejny cel

Artykuł z magazynu Prestiż

Przez pięć lat Wojtek Ignatiuk był specjalistą od przygotowania fizycznego piłkarzy Arki Gdynia. Był cenionym specjalistą o unormowanej sytuacji zawodowej. Wiosną 2013 roku niespodziewanie jego życie zmieniło się diametralnie. Propozycja pracy w Katarze w najlepszym klubie ekstraklasy nie zdarza się często. Szybka konsultacja z rodziną i decyzja - jedziemy! Zobaczcie zatem, jak sobie radzi polska rodzina w świecie arabskim. 

autor
MARTA LEGIEĆ
 
foto: / Rafał Depa


Decyzja o przeniesieniu się do Kataru była dla waszej rodziny trudna?


Patrycja Ignatiuk: Wojtek w Gdyni miał dobrą pracę, pisał doktorat, a ja wspólnie z koleżanką zajmowałam się rozwojem swojej firmy. Właściwie niczego nam nie brakowało. Jednak po narodzinach drugiego dziecka potrzebowałam zmiany, nie chciałam utkwić w monotonni dnia codziennego. To był idealny czas, by spróbować życia w innym kraju. Kiedy usłyszałam Katar, w ciągu minuty stałam z walizkami i dziećmi pod drzwiami. Marzyłam o słońcu, plaży i naturalnej nauce obcego języka dla naszych dzieci. Poza tym nie mniej istotny był fakt, iż tu również docenili umiejętności Wojtka, przydzielając go do pracy w zespole Al Sadd, który jest najlepszym klubem w Katarze. 


Jak to się w sumie stało, że trafiliście w tak odległe miejsce?


Wojtek Ignatiuk: Wydaje się to zadziwiające, ale w moim życiu tak już jest, że marzenia tworzą moją przyszłość. Tak też było z Katarem i Al Sadd. W 2011 roku w telewizji widziałem relacje z klubowych mistrzostw świata FIFA, w którym Al Sadd zdobyło 3 miejsce i pomyślałem sobie, że fajnie byłoby kiedyś się tam znaleźć. Ponieważ interesowałem się naukową stroną sportu, podczas pracy nad moimi artykułami naukowymi zwróciłem się po wskazówki do Valtera Di Salvo, specjalisty pracującego w przeszłości między innymi w Realu Madryt i Manchesterze United, który przeniósł się do Kataru, a dokładnie do Aspire Academy. Wysłałem kilka pytań dotyczących jego badań, dzięki czemu nasza dyskusja rozwinęła się na tyle, że po pół roku otrzymałem propozycję przyjazdu do Kataru i możliwości współpracy z nim. Tak właśnie zrekrutowano 12 osób z całego świata, w większości Brytyjczyków. Dzięki temu, że udało mi się dobrze zaprezentować moje umiejętności, trafiłem do najlepszego klubu ostatniego sezonu czyli Al Sadd.



Długo zastanawialiście się nad przeprowadzką? Rozważaliście wszystkie "za" i "przeciw"? A może takie rozmyślania były zupełnie zbędne?


P.I.: Wszystkie formalności trwały prawie 6 miesięcy. To wystarczająco dużo czasu, byśmy mogli dobrze sprawdzić kraj, do którego chcieliśmy się przeprowadzić. Choć tak naprawdę ja byłam tak zafascynowana pogodą i rozwojem Kataru na przestrzeni ostatnich lat, że właściwie nie widziałam żadnych "przeciw".


W.I.: Myślę, że obecnie poza Katarem nie ma innego miejsca na świecie, w którym można poznać aż tyle wybitnych osób ze świata sportu. Po pierwsze są to kontakty, które są nieprzecenione, podobnie jak wymiana doświadczeń oraz możliwość obserwacji wybitnych sportowców. To do Kataru na przełomie stycznia i lutego przyjeżdżają takie piłkarskie marki, jak Real Madryt, PSG, Bayern Monachium, Schalke… Możliwość zobaczenia treningów na żywo oraz kontakt z ich trenerami jest jak najlepszy staż trenerski. To w Al Sadd miałem możliwość pracy z jednym z najlepszych piłkarzy na świecie – Raulem Gonzales Blanco. Przez ostatnie dwa miesiące na prośbę Raula zastępowałem jego indywidualnego trenera, który przyjechał z nim z Hiszpanii i pracuje z nim od lat. Również jednym z większych przeżyć był finał Santiago Bernabeu Trophy 2013, w którym jako Al Sadd zagraliśmy z Realem w Madrycie. 



Początkowe plany zakładały, że wyjedziecie na rok. Tymczasem w Katarze jesteście już nieco dłużej. Jak wygląda wasza codzienność? 


P.I.: Katar jest bardzo małym krajem, dzięki czemu wyjazdy na mecze praktycznie nie istnieją, a to daje nam możliwość spędzania większej ilości czasu razem. Rano zawozimy syna do szkoły, Wojtek jedzie na 2-3 godziny na Aspire Academy, a ja z córką w tym czasie idę do parku, spotykam się z koleżankami na kawę lub korzystam z siłowni. Natan kończy szkołę o 14.30, jeśli nie zostaje na zajęciach pozalekcyjnych z hiszpańskiego, jogi, muzyki, czy klubu lego. Zwykle wtedy chce jechać na plażę, pustynię lub na basen. W ten sposób cały dzień spędzamy razem, aż do godzin wieczornych, kiedy to Wojtek jedzie na trening, a ja kładę dzieci spać. Nocami zaś oboje mamy czas dla siebie, siedzimy też przed laptopami, ja piszę posty na bloga Twórcza Mama, a Wojtek robi swoje rzeczy do pracy.



Co jest najtrudniejsze w wychowywaniu dzieci w tak egzotycznym kraju? Możecie liczyć na pomoc innych osób?


P.I.: Dzieci są w Katarze traktowane jak największe dobro, co widać choćby po wielodzietnych rodzinach. Dzieci mogą tu wszystko. Od centrów handlowych, w których są wesołe miasteczka i lodowiska, rwące rzeki, poprzez pustynie gdzie można latać paralotnią, jeździć na quadach, czy zjeżdżać na nartach z wydm, po dom, przy którym mamy basen, boiska i place zabaw – dzieci nie mogą się nudzić. Poza tym nie może zabraknąć nas na żadnym wydarzeniu kulturalnym. Lubimy aktywnie spędzać czas i być wśród ludzi. Nie mamy także niani, a to dość nietypowe w tym kraju. Katarskie rodziny posiadają po jednej opiekunce do każdego dziecka, nie licząc szoferów, kucharek i pań do sprzątania, zaś obcokrajowcy zwykle posiadają jedną pomoc domową. 



Patrycja na swoim blogu "Twórcza mama" wymieniała 10 minusów życia w Katarze. Funkcjonowanie na obczyźnie zaskakuje czymś, do czego nie mogliście się wcześniej przygotować?


P.I.: Myślę, że nigdy nie jesteśmy w stanie przygotować się na wszystkie niuanse kulturowe i odmienność obyczajów. Mieliśmy wiele przygód w tym kraju i nie zawsze były to przyjemne zdarzenia. Jest jedna rzecz, która przeszkadza mi najbardziej. Gdy tu jechaliśmy oglądałam zdjęcia Kataru przedstawiające nowoczesne centrum miasta, czyli niezwykłe drapacze chmur i szeroką drogę prowadzącą przez ich środek usianą palmami, a la Miami. Wyobrażałam sobie, że większość kraju tak wygląda i dalej się rozwija, jednak prawda jest taka, że to mała imponująca część, a cała reszta to pustynia. 



Mimo że trafiliście w egzotyczne miejsce, całą czwórką dużo podróżujecie. To wasza wspólna pasja? Często macie możliwość odpoczynku w innym kraju? 


P.I.: Każdą wolną chwilę wykorzystujemy na podróże, one pozwalają nam nabrać dystansu, motywują do podjęcia nowych działań, pozwalają zwolnić w życiu i inaczej na nie spojrzeć. Również nasze dzieci staramy się wychowywać tak, by były otwarte na świat, poznawały inne kultury, kolory skóry, czy religie. Naszym ulubionym kierunkiem jest Azja. Nie uznajemy wakacji na kilka dni zamknięci w hotelu z opaską all inclusive na ręce. Lubimy poznawać tubylców, nigdzie się nie spieszyć, spróbować regionalnych potraw. Nie zaliczamy atrakcji turystycznych, by przypiąć pinezkę na mapie. 


W.I.: W mieszkaniu w Gdyni mamy namalowaną na ścianie dużą mapę świata, na której przyklejamy magnesy z miejsc, w których już byliśmy. Za każdym razem kiedy przy niej przechodzimy odżywają wspomnienia z naszych wyjazdów. Oczywiście mapy nie mogło zabraknąć też w Katarze. Innej, ale przy której spędzamy równie dużo czasu kreśląc palcem nasze nowe destynacje, bądź pokazując kraje, skąd pochodzą ludzie, których mamy okazję poznawać. 



Które z miejsc urzekło was najbardziej? Który z wyjazdów utkwił wam w pamięci najmocniej?


P.I.: Chyba najbardziej w pamięci utkwiły nam Indie. Przeżyliśmy tam kilka niezwykłych przygód i mieliśmy okazję żyć wśród tubylców. To kraj, który zmusza do refleksji i daje dystans do życia. Od tego czasu także kuchnia hinduska stale leży nam na podniebieniu. Są też miejsca sentymentalne, takie jak Chiny, w których się zaręczyliśmy, czy tajlandzka wyspa, która wiąże się z naszą wyczekiwaną córeczką. 



Czego brakuje wam w Katarze? Tęsknicie za najbliższymi, za Trójmiastem?


P.I.: Zdecydowanie najbardziej brakuje nam rodziny i przyjaciół. Mieszkając w Katarze zaczęliśmy również doceniać zieleń, lasy, łąki i kwiaty. Zawsze marzyłam, by żyć w kraju, gdzie przez cały rok świeci słońce. Dziś jednak wiem, że tęsknimy również za śniegiem i złotą polską jesienią. Śmieję się czasem, że trochę melancholii jest wpisane w nasze DNA. Potrzebuję niekiedy spacerować w deszczu, usiąść pod grubym kocem z gorącą czekoladą w ręku i patrzeć na padający śnieg za oknem.



A po powrocie za czym będziecie tęsknili? Jak będziecie wspominali życie w Katarze?


P.I.: Stale czuję się jak byśmy byli na wakacjach, a słońce za oknem mnie tylko w tym utwierdza. Pewnie za tym uczuciem będziemy tęsknili. Nasz syn mówi, że najbardziej będzie tęsknił za pustynią i off road'owym szaleństwem. Córka, że za jedzeniem. Każdy chyba ma coś swojego.


W.I.: A ja myślę, że Katar będzie się nam kojarzył przede wszystkim z "Twórczą Mamą", ponieważ to tu się wszystko zaczęło. Trzy nieznające się osoby namówiły Patrycję, by założyła bloga, ponieważ bardzo interesowały je jej wpisy i zdjęcia na Facebooku. Blog to przede wszystkim pamiątka dla nas, ale i miejsce, gdzie Patrycja dzieli się swoimi pasjami i katarskimi refleksjami. Wierzę w jej talent, niezmiennie ją motywuję, bo jak wiele osób twierdzi – ten blog uzależnia.



PRZECZYTANE NA BLOGU WWW.TWORCZAMAMA.BLOGSPOT.COM


Najbogatszy kraj świata pod względem dochodu na jednego mieszkańca. Kraj bez podatków, świadczeń socjalnych i składek emerytalnych. Gdzie jeepów jest dwa razy więcej niż sedanów, a w weekendy na wydmach robią się korki. Wesela to huczne imprezy z podziałem na dwa namioty, gdzie kobiety i mężczyźni nie mogą się widzieć. Zaś najważniejsze słowo to Inshallah (Jak Bóg da), które jest wypowiadane setki razy dziennie i może być odpowiedzią na każde pytanie.



O KATARZE


- Katar to pustynia. Wodę pitną uzyskuje się przez odsalanie wody morskiej, a wszystkie warzywa i owoce pochodzą z importu. Podstawą gospodarki są zasoby ropy naftowej i gazu ziemnego. Złoża wystarczą prawdopodobnie na 200 do 400 lat luksusowego życia. Jednak władze kraju powołały do życia Qatar Investment Authority, radę, która zajmuje się inwestowaniem obecnych dochodów na całym świecie.


- W miesiącach letnich temp. sięga nawet 50 C, co powoduje ze większość mieszkańców wyjeżdża na wiele tygodni do Europy i USA. Drugim sposobem na zniesienie upałów są galerie handlowe. Wyposażone w wesołe miasteczka z kołem młyńskim i rwącą rzeką, lodowiskami i cała masą miejsc, gdzie można spędzić cały dzień. 


- Przeciętny Katarczyk posiada kilka lub kilkanaście nowoczesnych samochodów, ogromną willę w mieście i kamping na pustyni, ma darmową opiekę lekarską i dostęp do edukacji łącznie z uniwersytetami w USA, Anglii czy Francji. Nawet opłaty za prąd i wodę pokrywa za niego państwo.


- Obowiązuje zakaz wwozu produktów alkoholowych. Dostęp do alkoholu jest bardzo ograniczony właściwie istnieje jeden sklep alkoholowy, lecz by w nim zrobić zakupy należy mieć licencje wystawianą przez pracodawcę. Poza tym alkohol dostępny jest w dobrych hotelach i klubach. Za spożywanie alkoholu w miejscach nieposiadających licencji należy spodziewać się surowych kar. 



MINUSY ŻYCIA W KATARZE


- Filmy, bajki czy czasopisma, wszystko to przechodzi przez cenzurę, np. „Wilk z Wall Street” w tutejszym kinie zamiast 3 godzin trwał zaledwie dwie. Całowanie się, przytulanie, a w niektórych miejscach nawet trzymanie się za ręce jest również zabronione.


- Komunikacja miejska praktycznie nie istnieje. Same drogi są w świetnym stanie, jednak kierowcy to szaleńcy w wielkich Jeepach wchodzących w zakręty na dwóch kołach. Nie dziwię się, że pod względem śmiertelnych wypadków na drodze, Katar zajmuje drugie miejsce na świecie!


- Na ulicy prawie nie ma ludzi, nie zobaczysz kobiet z wózkami na spacerze, dzieci z plecakami idących do szkoły, zwykłych wagarowiczów szlajających się po mieście. Katar ewidentnie przystosowany jest do życia z samochodu. Spaceruje się w parkach lub zamkniętych osiedlach. Nie ma małych uroczych uliczek, gdzie można odkryć nieznany sklepik, kawiarnie, czy atelier młodego artysty.


- Pozwolenie na wyjazd to paranoja tutejszego prawa. Za każdym razem, gdy jedziemy na wakacje, lub też na kilka dni chcemy opuścić kraj, mój mąż musi zgłosić to swojemu pracodawcy, tak by otrzymać jego pisemną zgodę.


- Zakryte ramiona i kolana – tego oczekuje się od cudzoziemców. Nieodpowiedni strój może skutkować wyproszeniem ze sklepu, czy parku. za zbyt obcisły, skąpy lub przezroczysty ubiór można nawet zostać ukaranym grzywną.


- Jeśli chcesz żyć w tym kraju, musisz być zdrowy. Cudzoziemiec ubiegający się o pobyt w Katarze musi najpierw przejść badania lekarskie, prześwietlenie klatki piersiowej, pomiary na gruźlicę, zapalenie wątroby i HIV.










23 stycznia 2015

Flamingi w Katarze




W ostatnim czasie w mediach Katarskich ukazał się artykuł o flamingach. Przypomniało mi się jak w zeszłym roku gdy przyjechał odwiedzić nas mój tata, zabraliśmy go na łódkę by pokazać Katar od strony wody.

Zupełnie nie spodziewaliśmy się wówczas, że zobaczymy zachwycające ptaki, jakimi są flamingi. Nikt wcześniej ze znajomych którzy mieszkają tu wiele lat nie powiedział nam o tych ptakach, więc zaskoczenie było jeszcze większe.

Zima z flamingami w Katarze


Kto by się spodziewał takiego majestatycznego widoku w trudnych warunkach pustynnych Kataru. Wyczytałam jednak, że Greater Flamingo (Phoenicopterus roseus) przylatują do Kataru każdego listopada, głównie z krajów Afrykańskich i zostają tu do końca kwietnia, kiedy to zaczyna się robić zbyt gorąco dla nich, stąd zaś udają się do Ameryki Północnej.

Wszystkie artykuły na temat flamingów jakie znalazłam w mediach dotyczą jednego dość dziwnego miejsca. Mianowicie nie jest to wybrzeże kraju, ale znajdujące się w głębi lądu wysypisko śmieci oraz oczyszczalnia ścieków Abu Nakhla Tu jest to miejsce na mapie 

Flamingi  żywią się glonami i fragmentami roślin. Ponadto oba ptaki z pary budują kopulaste gniazdo z mułu, w którym składane są jedno lub dwa jaja. To wszystko wyjaśnia wybór przez nie tego mało atrakcyjnego dla nas miejsca jakim jest oczyszczalnia ścieków.


Wyspa Al  Aaliya


Moje zdjęcia pochodzą jednak z innego miejsca, dokładnie jest to wyspa Al Aaliya na mapie Kataru. Niestety Nie można podpłynąć łódką do samego brzegu tej wyspy gdyż jest zbyt płytkie dno, dlatego też około ośmiuset metrów szliśmy pieszo przez mało przyjemny muł bagienny, jednak było warto. Flamingi jak i egzotyczne czarne kaczki zrobiły na nas olbrzymie wrażenie, pomimo tego iż są to bardzo wrażliwe istoty, co nie pozwoliło mi zbliżyć się do nich tak blisko jak bym chciała.




































20 stycznia 2015

Babcia





Było nas czworo, mieliśmy kilkanaście lat i najlepszym prezentem od rodziców na weekend było pozwolenie na spędzenie nocy u babci. Nie prosiliśmy o nowa zabawkę, wyjście do kina czy na zakupy. Przynajmniej raz w miesiącu babcia całą rodzinę zapraszała na obiad. Mając 2 synów w tym mojego tatę i czworo wnucząt. 

Po zjedzeniu obiadu zamykaliśmy się z kuzynostwem w pokoju obok i obmyślaliśmy co powiedzieć by pozwolili. Wszystkie lekce odrobione, jesteśmy przygotowani na przyszły tydzień, nie mamy żadnych klasówek, będziemy grzeczni, baaaaardzo prosimy. Zwykle ulegali, a dla nas rozpoczynał się wspaniały weekend. 

Dom mojej babci to miejsce eksperymentów, beztroski i niewytłumaczalnej miłości. Wiedzieliśmy że tu możemy wszystko, a że byliśmy ciekawymi świata dziećmi to nie raz wpadaliśmy na głupie pomysły. Podpalanie perfum, papierosy, cięcie bezcennych materiałów babci, czy zniszczenie warkocza prawdziwych włosów jakie babcia przechowywała w skrzyni. Były też bardziej bystre inicjatywy, jak zabawę w szkołę, składanie lego czy wspólna skarbonka  która nigdy nie doczekała się przyzwoitej sumy, gdyż zawsze kończyło się na kinder niespodziance w warzywniaku obok. 

Wiedzieliśmy, że co byśmy nie zrobili to i tak babcia nas kocha. Cierpliwie i ze zrozumieniem patrzyła jak dorastamy. W małym pokoju z ciepłym przygaszonym światłem i zapachem rozgrzanego pieca. W śnieżno białych podomkach pachnących proszkiem do prania. Pod wykrochmaloną pościelą, ze wkładem z prawdziwego pierza jakie dziś mało kto ma. Kołdra zawsze nagrzewana przed zaśnięciem przy piecu. Leżałyśmy prosto w tych cudownych podomkach do kostek z niecierpliwością czekając aż otuli nas ciepły puch spadający spod babci rąk. W nocy kilka razy wchodziła sprawdzić czy nie mamy odkrytych pleców. Do dziś czuje jak troskliwie przykrywa mnie bym nie zmarzła, a to wspomnienie oblewa mnie ciepłą przyjemnością.

Sen na twardej wersalce w dużym pokoju wypełnionym świeżym, zimnym powietrzem to dla mnie smak luksusu beztroskiego dzieciństwa. Szósta rano, tylko czekam na pierwszy, prawie bezszelestny krok by również wstać i pokazać że mogę towarzyszyć babci w drodze do piekarni. Wybieram dla wszystkich drożdżówki, każdy lubi inna, a do tego jeszcze ciepła i pachnąca chałka. Zanim wszyscy się obudzą słodka herbata z cytryną i drożdżówki leżą już na stole i tak zaczyna się najlepszy poranek. 

Nigdy nie powiedziała dajcie mi chwile spokoju, poczytam, coś oglądane czy może odpocznę. Cały czas coś nam przygotowywała. Placki ziemniaczane, kurczaka w prodiżu, ciasto drożdżowe. Ciasto jedliśmy jeszcze gorące, tak ze rozpływało się masło którym je smarowaliśmy. Prała, gotowała i stale była uśmiechnięta. Zabierała nas nad rzekę karmić ptaki i do lasu zbierać grzyby. Wyposażeni w racuchy z jabłkami zawinięte w świeżą ściereczkę, która jeszcze utrzymywała ich ciepło. 

Zawsze śmiała się z sąsiadek które siedzą w oknie i wciskają nos w cudze drzwi. Wygląda na co najmniej dziesięć lat mniej. Otwierając drzwi zawsze się uśmiecha i nigdy nie zaczyna od narzekania. Starsi ludzi maja rożne dolegliwości które nie ułatwiają życia, jednak są tacy którzy potrafią tym zatruć całą okolice, lub tacy którzy mimo bólu się uśmiechają i taka jest właśnie babcia Renia.

Mając czternaście lat wyjechałam z rodzinnego miasta i tym samym żyłam z dala od rodziców i babci. Już wtedy, kilkanaście lat temu martwiłam się o nią wyjeżdżając. Brakowało mi jej opowieści, jej ciepła i tego ze zawsze potrafiła mnie wysłuchać. Bałam się że gdy wyjadę to ona zniknie, choć była bardzo dobrego zdrowia i właściwie nie było obaw o jej samopoczucie. 

Zawsze mnie czule ściskała przed wyjściem , a w rękę wkładała pieniądze których za nic nie można było nie przyjąć. Czasem udawało mi się zostawić je pod serwetką w korytarzu, lub na stole w kuchni, ale następnym razem dostawałam zdwojoną kwotę.

Mężczyzna który odwiedzał ze mną babcie, a sam nie zaproponował ze przyniesie jej z piwnicy węgiel i drewno na opał, właściwie był już skreślony. Nie raz babcia sama wciągała na czwarte piętro starej kamienicy, wiadra po brzegi wypełnione węglem i drzewem, bo nie chciała nikogo prosić, choć zazwyczaj to mój kuzyn dbał by nigdy nie musiała tego robić. Kiedy się rozstałam z jednym chłopakiem, babcia po pewnym czasie powiedziała mi "Patryczka on nie był dla Ciebie, za bardzo dbał o siebie, by cię docenić " Nie był sknerą, może trochę metroseksualny, choć wydawał mi się całkiem normalny, ale w słowach babci zawsze płynęła prawda. 

Wiele razy jej mówiłam jak bardzo ją kocham, jak jest wspaniała i że pragnę kiedyś być taka jak ona. Elegancka, uśmiechnięta, pomocna i bezproblemowa.  




14 stycznia 2015

Jarmark Świąteczny w Trento




Czas świąt Bożego Narodzenia to okres kiedy wszyscy wydają się unosić kilka centymetrów nad ziemią. Nucimy pod nosem kolędy, robimy zakupy w ciepłym świetle migoczących lampek i zapominamy o wszystkich troskach, bo przecież w tym czasie zdarzają się cuda. Tą magiczną atmosferę tworzą różnego rodzaju tradycje. Jedną z nich według mnie są Jarmarki Bożonarodzeniowe.

 Planując wyjazd na narty tego roku, cieszyłam się nie tylko na myśl samego śniegu i górskiego klimatu, ale tak samo bardzo jak poczuć trzeszczący mróz pod stopami tak pragnęłam zatopić się w atmosferze jarmarku Bożonarodzeniowego. Dlatego też, pierwsze co zrobiłam po znalezieniu apartamentu to szukałam okolicznego bazaru... i znalazłem! 


Jarmark świąteczny w Trento


Jeden z najbardziej znanych i popularnych jarmarków świątecznych w regionie alpejskim mieści się w Trento. Dwadzieścia kilometrów krętej górskiej drogi od Vason miejsca gdzie spędzamy Święta. Ten wyjątkowy i romantyczny rynek, każdej zimy przyciąga ponad pół miliona turystów. Zaś zdjęcia Piazza(plac) Fiera wypełnionego małymi drewnianymi chatkami które oglądałam jeszcze przed wyjazdem sprawiały że dreptałam w miejscu jak małe dziecko na samą myśl że tam będziemy. Próbowałam  również moje dzieci zarazić tym podekscytowaniem pokazując klimat jarmarku za pomocą ich adwentowych kalendarzy z Lego gdzie mieli kilka swoich małych stoisk i typowych produktów. Udało się! Czekali na gorącą czekoladę niemal tak samo bardzo jak ja. 



Jarmark Bożonarodzeniowy w Trydencie zachował swoje tradycje świąteczne na przestrzeni wielu lat dzięki czemu dalej widać tu zwyczaje związane z górskimi dolinami Trentino. W drewnianych chatkach z bali można znaleźć mnóstwo pomysłów na prezenty. Świece, mydła, ekologiczne miody, wina, dekoracje na choinkę, filcowe torby, rzeźby z drewna, oryginalne wyroby z czekolady i ozdoby świąteczne. Niezliczone przedmioty do dekoracji domów na Boże Narodzenie jak i ręcznie robioną ceramikę czy oryginalne tkanin.


Jednak większość osób przyjeżdża by spróbować przysmaków tradycji świątecznej w Trydencie, takich jak np. Parampapoli - napar wykonany z gorącej grappy, cukru, wina i kawy. Oczywiście na jarmarku nie może zabraknąć również grzanego wina, wszelkich rodzajów serów i słynnych włoskich wędlin. Do tego bajecznego klimatu, gdy chodziliśmy wśród nastrojowej muzyki i niezwykłych zapachów, z nieba zaczął padać śniegu, co jeszcze podkreśliło romantyczny nastrój tego magicznego miejsca. 




























Stary Browar Pedavena


Trento zachwyciło nas jeszcze jednym wyjątkowym miejsce a mianowicie restauracją. Spacerując po wąskich uliczkach, weszliśmy przez niepozorne drzwi jednej z kamienic, a wewnątrz okazało się że jesteśmy w Birreria Pedavena. Przed nami około dwudziestu osób w kolejce czeka na stolik, więc pomyślałam że szkoda czasu na czekanie. Kelner jednak uspokoił mnie, że potrwa to 5 min i znajdzie nam miejsce dla 6 osób. Tak też było, przechodząc przez kilka wielkich pomieszczeń, dostaliśmy stolik w głównej okrągłej sali z pięknym barem. Tu już zrozumiałam dlaczego ten starożytny browar jest wypełniony po brzegi setkami smakoszy i stale kolejni czekają na wolny stolik.


Nie jestem wielbicielką gorzkawego napoju, ale raz w roku się skuszę, skoro siedzimy w miejscu starożytnej produkcji piwa. Dowiadujemy się również, że sposób wytwarzania tego trunku nie zmienił się tu od średniowiecza... hmm wręcz naszła mnie ochota na łyk historii wśród drewnianych stołów, miedzianych bębnów i industrialnego wystroju stricte związanego z produkcją piwa. Szczerze mówiąc, wspaniały wystrój nie pomógł i było naprawdę słabe, czyli tak samo niedobre jak każde inne piwo, ale to tylko moje zdanie. W przeciwieństwie do serwowanej tradycyjnej kuchni Trentino, która zachwyciła nas wszystkich. Różnorodne sery i długo dojrzewające szynki serwowane na drewnianych deskach, gulasz, świeże pieczywo, pizze i różnego rodzaju mięsa.